"Siedziałam na dworcu czekając na przeznaczenie..."

Siedziałam na dworcu czekając na przeznaczenie. Wspominałam dawne czasy.  Ludzie, nie zauważając mojej trwogi pędzili przed siebie. Zawsze tak jest, życie pełne pośpiechu, pogoń za nieosiągalnymi ideałami, próżny, szary i egoistyczny irrealizm naszego żywota. Nadjechał pociąg do nikąd. Nie zważając na nic pokonałam trzy pierwsze stopnie do ,,samodzielności”. Ze znalezieniem miejsca nie było problemu- przedział był prawie pusty. Siedziało w nim kilku mężczyzn w wieku około dwudziestu lat i dwie wyniosłe damy. Pociąg ruszył, najpierw powoli i mozolnie, ale z czasem nabierał prędkości. Obrazy za oknem coraz to bardziej zacierały się, stawały niewidoczne, rozmazane pejzaże mieszały się z postaciami , będąc chwila ulotną przed moimi oczami. Z biegiem podróży osób w przedziale wybywało- przychodzili, odchodzili nietrwałe doznania. Mieszane uczucia targały mą duszą... Nastał czas kiedy pociąg stanął na mojej stacji. Wychodząc pokonałam trzy pierwsze stopnie do ,,dorosłości”. Stojąc bezradnie nie wiedziałam co zrobić z własnym życiem, wśród pędzących osób nie było nikogo, do kogo mogłam zwrócić się o pomoc. Powoli zaczynałam tracić nadzieję...

Kiedy zmarła moja mama miałam trzynaście lat, przytłoczona ciężarem egzystencji, w wieku piętnastu lat uciekłam z domu. W ten sposób rozpoczęła się moja przygoda z narkotykami.

Warszawa podobnie jak inne wielkie miasto potrafi stłumić człowieka. Hardy samochodów, tabun ludzkich głów, jednym słowem uroki mieszczańskiego krajobrazu. Tomka poznałam tydzień po przyjeździe do miasta, do tego czasu różnie mi się wiodło. Tomek nie wyglądał na narkomana, był wysokim, wysportowanym mulatem o niebieskich oczach. Stwarzał pozory człowieka zadowolonego z życia, nie mającego problemów i zmartwień-może właśnie dlatego, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy  od razu go polubiłam. Jego rodzice przyjechali do Warszawy gdy miał osiem lat, ojciec pracował  w dużej firmie handlowej, zaś matka prowadziła sklep z pamiątkami, oboje nie mieli zielonego pojęcia o tym co robi ich syn.

Tomek stanowił dla mnie oparcie, był niczym anioł stróż a kiedy dowiedział się o mojej ucieczce znalazł mi lokum- mały pokoik na poddaszu w domu jego przyjaciela. Markus- przyjaciel Tomka- miał metr sześćdziesiąt wzrostu , rudą rozwichrzoną czuprynę i piegowata twarz. Markus - a właściwie Marek - mimo swojego niechlujnego wyglądu był bardzo bystrym i inteligentnym dwudziestolatkiem.

Od tej pory razem we trójkę zaczęliśmy chodzić do dyskotek. Tomek zmieniał się w nich nie do poznania, wśród jego znajomych, jedynie ja nie brałam nigdy narkotyków. Czułam się odrzucona i gorsza niż inni.

Był maj 93’ razem z Tomkiem i Markusem wybraliśmy się do najpopularniejszej dyskoteki w okolicy. Wtedy odważyłam się pierwszy raz w życiu i wzięłam odpowiednią dawkę. To, co przeżyłam, wyniosło mnie gdzieś na wyżyny, doświadczyłam raju , prawdziwej ekstazy, tak innej od mojej szarej egzystencji. Zaczęłam brać coraz więcej. W niedługim czasie grono (biorących) znajomych Tomka uznało mnie za ,,swoją”. Wkrótce musiałam  brać codziennie, inaczej świat wydawał się nie do zniesienia, a ludzie tak beznadziejni, że mogłabym spuścić na nich bombę atomową i bez żalu patrzeć jak umierają. Na dobre wsiąknęłam w to towarzystwo.

Kiedyś na imprezie poznałam Ewkę, starszą o kilka lat dziewczynę, która ćpała już pięć lat. Rodzice wyrzucali ją z domu, wynajmowała więc mieszkanie i zarabiała po to, aby wszystko wydać na narkotyki. Bywałam często u niej. Jej mieszkanie było tzw. Tramwajem, czyli narkomańską meliną. Siedziało tam zawsze kilka osób odpływających w inne wymiary, wkłuwających sobie w żyłę, brudnych, śmierdzących, do których nic kompletnie nie docierało.

Zmieniłam się nie do poznania, stałam się złodziejką, ćpunką której nie interesowało nic oprócz brania. Na dno stoczyłam się w momencie, kiedy po raz pierwszy wstrzyknęłam sobie heroinę.  Doszłam do takiego stanu, iż potrzebowałam działek kilka razy dziennie, bo inaczej czułam się potwornie: bardzo silny ból pleców, kręgosłupa, oblewające moje rozgrzane ciało zimne poty.

Zginęłabym wtedy bez Tomka. On mnie utrzymywał przynosił kolejne działki, opiekował się mną. Ale to nie była miłość, może kiedyś, na początku ale teraz z pewnością nie. Narkomani nie znają uczuć. Kiedy są na głodzie, bez skrupułów wykorzystają każdego, okradną, zakapują i pójdą z tym kto obieca im ,,wybawienie”.

Wspieraliśmy się nawzajem, do czasu kiedy 16 czerwca 1996r dotarła do mnie wiadomość o jego śmierci. Wpadłam w histerię, był on moim pierwszym znajomym który umarł. Poczułam się samotna, olśniło mnie wtedy, że ja nie muszę tak kończyć, że potrafię wyrwać się z tego bagna. Zadzwoniłam do domu, cztery lata po moim zniknięciu ojciec nie stracił nadziei na mój powrót, przyjechał jeszcze tego samego dnia. Zgodziłam się na leczenie i odtrucie. To był następny koszmar: pot, łzy, bóle przeszywające ciało do szpiku kości i głód, piekielny narkotykowy głód, którego ,,normalny” człowiek nie jest w stanie sobie wyobrazić.

Pozornie z tego wyszłam, ale tak naprawdę z tego nigdy się nie wychodzi. Mam teraz 29 lat i mimo, że minęło już sporo czasu to wiem, że jeden fałszywy krok i mogę wrócić do ćpania, bo wyleczony narkoman to ten okresowo nie biorący, ale jednak narkoman.

Moje życie to tak jak chodzenie po linie nad przepaścią, trzeba bardzo uważać, żeby nie zlecieć w dół. Wtedy już nie ma odwrotu.

 

MARIKA PERLIKOWSKA kl. 3b

I miejsce, kategoria: proza